Powered By Blogger

piątek, 27 września 2013

Infantylnie II

Nie spodziewałabym się czegoś takiego w swojej sytuacji, w końcu mam doświadczenia, nie żywię szacunku do rodzaju ludzkiego oraz staram się wyzbyć emocji. Cóż, "problem" godny dwunastolatki pojawił się nieoczekiwanie i mam nadzieję, że mój mózg nie będzie go rozszerzać. Nie przepadam za zauroczeniami, są przyjemne jedynie w pierwszym odruchu. Mój umyśle, zrozum, nie chcę czuć niczego. Nawet zwyczajne pożądanie jest ponad moje siły. Skoro nie możesz doprowadzić tego do końca, odpuść. Nie rozpalaj mi głowy bardziej, niż to możliwe. Ze zwyczajnej ciekawości wyszła zwierzęca chemia, której nie toleruję. W tym momencie męczy, nie ma tu przyjemności, jest jedynie znużenie niezaspokojoną żądzą. Mózgu, wiesz, że nie chcę być frustratem, więc proszę, odpuść.
Ewentualnie zrób to i niech wyjdzie jak najgorzej, bym nie chciała więcej.

środa, 25 września 2013

Czerwone gardło

Jo Nesbø to urodzony 29 marca 1960 w Oslo, norweski pisarz oraz muzyk poprockowy (gra i śpiewa w zespole Di Derre). Jego powieściowy debiut miał miejsce w 1997 roku, książką o tytule "Człowiek-nietoperz" przełożoną na język polski w 2005 przez Iwonę Zimnicką. W tym poście skupię się jednak na trzeciej powieści tego autora, która nosi tytuł "Czerwone gardło". Wydana ona została w 2006  roku również w przekładzie Iwony Zimnickiej nakładem Wydawnictwa Dolnośląskiego.

"Czerwone gardło" to trzecia powieść w dorobku pisarza i tym samym trzecia,w której głównym bohaterem jest policjant Harry Hole. Stanowi ona pierwszą część tak zwanej "trylogii z Oslo", w skład której wchodzą jeszcze tytuły takie, jak "Trzeci klucz" oraz"Pentagram".

Akcja "Czerwonego gardła" toczy się w Oslo w czasach współczesnych, jednak występuje wiele nawiązań do drugiej wojny światowej oraz retrospekcji z tego właśnie okresu historii. Zalążek akcji stanowi dochodzenie w sprawie przemycenia na terytorium Norwegii karabinu maszynowego marki Märklin, które prowadzi Hole'a w kręgi neonazistów, by następnie dać dojść do głosu przemilczanym wydarzeniom z wojennej przeszłości. 

Jest to powieść brutalna, okrutna, trzymająca w napięciu. Mimo, że od połowy książki zakończenie wydaje się być oczywiste, akcja nic na tym nie traci, ponieważ prowadzona jest zgrabnie, zaś pióro urzeka swoją lekkością. "Czerwone gardło" raz jeszcze udowadnia, iż nic nie jest takim, jakim się wydaje (bądź jakim chcemy, by było), zaś prawda jest prostsza i bardziej okrutna niż jakiekolwiek wyobrażenia. 

Może recenzja ta nie zaskakuje swą długością, jednak wynika to z faktu, iż zbyt łatwo się rozpisuję, co stanowi dużą wadę w wypadku recenzji kryminałów, na których temat lepiej napisać mniej, niż nieopatrznie zdradzić, mające być w założeniu zaskakującymi, szczegóły.  Na koniec dodam, iż powieść powyższa jest jednym z najbardziej wciągających kryminałów, jakie zdarzyło mi się czytać. Potwierdza się moje przypuszczenie, że połączenie Skandynawia-(neo)nazisści-kryminał jest niezmiennie udaną receptą na spędzenie pasjonującego wieczoru.

Ocena końcowa: 10/10


Oficjalnie jesień

Idąc tokiem rozumowania, według którego lepiej cierpieć w Ferrari, wegetuję czarno-srebrna w "szmaragdowych" kolczykach, bez wątpienia przyjemniej niż w byle czym, jednak wegetacja nią pozostaje. Jesienny spleen, niestety nie krakowski, ale jeszcze trochę, troszeczkę i już się nim stanie. Za tydzień otworzy się lista wydarzeń, koncert na koncercie, mnóstwo wystaw, na których jeszcze nie byłam oraz kilka spotkań. Nie mogę się doczekać kulturalnego przebudzenia. Gdy podczas nocy polarnej umiera dobry humor, budzą się inspiracje, a brak zadowolenia popycha do działania. 

"Gdy umysł śpi, budzą się demony", więc nie pozwalajmy mu zasnąć.

Post Scriptum: polecam blog informujący o interesujących wydarzeniach kulturalnych mających miejsce w Krakowie Las Kraków.

sobota, 21 września 2013

Monte Christo

twarde serce
pewne ręce
zimne ciało
zgrabna linia
przenikliwy wzrok
oczy starca
spojrzenie pełne wiedzy
brak potrzeb
egozim opanowany do perfekcji

wyuczona poza niezależności
piękno przedstawione po swojemu
głośny śmiech gasnąc przeradza się w śmiertelny grymas
nie sposób dostać się do wnętrza
które umarło zanim zdążyło rozkwitnąć

piątek, 20 września 2013

Infantylnie

Młodość w swej naiwności wierzy, iż to ona wymyśliła grzech.
Widząc to, dojrzałość uśmiecha się ironicznie.
Starość, ta mało estetyczna, pomarszczona część istnienia, ze skórą zniszczoną nadmiarem wrażeń, ta interesująca partnerka do rozmowy, woli milczeć.
Kim stały się kolorowe ptaki?
Dlaczego świt nieoczekiwanie przeszedł w noc?
Zbyt niedostosowani, nie umiejący radzić sobie w społeczeństwie. Już nie wystarcza pijaństwo młodością. Piękno staje się nudne, przyzwoitość ciężka. Największą komplikacją staje się prostota.
Konwenanse, role społeczne, przyszłość, umiarkowanie, przestają istnieć.
Bunt przeciwko braku do niego powodów.
Samotność w tłumie ludzi. Samotność w związku.
Niewidzialna, foliowa bariera oddzielająca smutny umysł od drugiej osoby.
Głupota się sprzedaje, poza staje się automatyczna.
Wyobcowany robot bez uczuć.
Seks smutnych ludzi z przeszłością.

niedziela, 15 września 2013

The "drug" one

Mózg jest głupi, mózg jest zły,
mózg durne wymyśla gry

Jak powyżej. Mam mały problem z moim mózgiem. Ciastko leżące na stole jest złe, bo leży na stole. O wiele lepsze jest ciastko schowane w zamykanej na kluczyk szafce. Mózgu, przecież one smakują tak samo! Dlaczego mi mieszasz!? A jeśli już jesteś pewny, że ciastko w szafce jest lepsze, dlaczego się po nie nie ruszysz? Przecież mówiłeś, że nie lubisz kombinowania, jesteś bezpośredni i szczerzy, dlaczego więc teraz nie możesz tak zrobić? Przynajmniej będziesz wiedzieć na czym stoisz.
Kryterium ekskluzywności sprawdza się i w tym wypadku. Bardzo mi się to nie podoba. Jeszcze gorszy jest fakt, iż nie potrafię zapanować nad własnym umysłem. Jest to niby drobiazg, jednak denerwuje, gryzie i wraz z czasem potęguje apetyt na schowane ciastko. Może by zlikwidować napięcie należało zjeść ciastko od razu, gdy się pojawiło? Wtedy jednak nawet zdążę napawać się ochotą na nie. Mózg jest wrednym osobnikiem, najwyraźniej mającym na celu wkurzanie mnie. Mózgu, wychodzi ci dobrze.
Mózgu, nawet nie próbuj mnie ośmieszyć ani zaślepić głodem szafkowego ciastka.


Dlaczego mózg nie daje się przekonać, że to dietetyczne ciastko, które leży na stole przede mną zasługuje na o wiele większe pożądanie niż schowane w szafce bezy? Proste, nijak wyglądające, ale zdrowe ciastko powinno być o wiele bardziej pożądane niż ładne, smaczne, ale tuczące i puste w środku bezy.
 Recepta jest prosta: chcesz zachować formę, trzymaj się z dala od bez, ale mózg dodaje "jedna beza od czasu do czasu nikomu nie zaszkodziła". Nosz, mózgu, brak mi dla ciebie słów, brak słów tym bardziej, iż chętnie zgodzę się z twoim stwierdzeniem i tylko ten jeden raz sięgnę po bezę. Następnie jeszcze raz i jeszcze i jeszcze...i tak do momentu, gdy poczuję, że zrobiłam błąd sięgając po pierwszą.
Chcę zrobić ten błąd, więc może los będzie na tyle łaskawy i mi przeszkodzi? Jednak czy to rzeczywiście będzie łaskawość?

Dietetyczne ciastka mi się przejadły
Muszę zjeść bezę

Kiedy byłem dziełem sztuki

 "Nie ma nic bardziej względnego niż piękno. Jedna róża to piękno. Dziesięć róż to coś drogiego. Sto róż to nuda."

  Erich Emmanuel Schmitt to znany wszystkim autor "Oskara i pani Róży", przyjemnej i smutnej, ale również nieco przegadanej książki na temat przemijania. W tym miejscu opiszę jednak inną powieść jego autorstwa, książkę pod tytułem "Kiedy byłem dziełem sztuki" (tytuł oryginału "Lorsaque j’étais une œuvre d’art") wydaną w oryginale w roku 2002, zaś w  Polsce nakładem wydawnictwa Znak w roku 2007 tłumaczeniu   Marii Braunstein.

   Głównym bohaterem powieści jest dwudziestoletni mężczyzna imieniem Tazio Firelli, człowiek żyjący w cieniu swych pięknych braci, mający zaniżone poczucie własnej wartości. Jest on zdecydowany popełnić samobójstwo, gdy spotyka na swej drodze artystę nazwiskiem Zeus Peter Lama. Nowo poznana ekscentryczna postać proponuje młodemu bohaterowi niecodzienny układ: Tazio zostaje zaproszony na jeden dzień do domu artysty, przy założeniu, iż jeśli w tym czasie nie odzyska chęci do życia Zeus osobiście pomoże mu w popełnieniu samobójstwa. Firelli, nie mając nic do stracenia zgadza się, zaś sama wizyta staje się zaskakująca w skutkach: dwudziestolatek ma szansę zostać dziełem sztuki; ubóstwianym, podziwianym, popularnym przedmiotem. Tak, przedmiotem, ponieważ jedynym warunkiem zaproponowanego przez Lamę układu jest zrzeczenie się przez Tazia człowieczeństwa. Mimo absurdalności tego wymagania, bohater chętnie przyjmuje, mającą odmienić jego życie, propozycję. Od tego momentu wszystko obraca się o 180 stopni. 

    W tym również miejscu lekko i ironicznie rozpoczęta powieść nabywa znacznego ciężaru, nie pozostaje w niej już nic z początkowego podejścia, próżno również szukać cytatów takich jak ten:

 "Proszę mnie zostawić w spokoju, jestem zajęty. Popełniam samobójstwo"

Książka staje się dość niespodziewanie ciężkim traktatem na temat (nie)zbywalności godności ludzkiej oraz bezcelowości sztuki nastawionej jedynie na szokowanie. Akcja jest dobrze prowadzona, słownictwo nie na tyle bogate by zmieszać przeciętnego czytelnika, ale również nie na tyle ubogie, by przeszkadzało. Powieść tę czyta się bardzo szybko, nie mogłam się od niej oderwać, co jest całkiem sporym osiągnięciem. Niestety, wchodząc głębiej w treść książki nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż posiada znamiona moralizatorskiej powiastki Paulo Coelho. Autor nie pozostawia miejsca na domysły, wręcz narzuca swój tok rozumowania, co, mimo, iż podzielam w tym miejscu jego poglądy, odbiera część zadowolenia z powieści.

   Jest to książka dobra: świetny pomysł, doskonały początek, problem nad którym warto się zastanowić, dobrze prowadzona akcja, sprawiają, iż "Kiedy byłem dziełem sztuki" to powieść idealna na wolny, leniwy dzień, dla osób, które nie przepadają za "odmóżdżającymi" czytadłami. Z uwagi na dość drastyczne jak na główny nurt wydawniczy szczegóły, nie polecam jej jednak osobom wrażliwym.


Ocena końcowa: 7/10








czwartek, 12 września 2013

Odrętwienie

Obrazy przesuwają się w zwolnionym tempie, kolory blakną, nie ma już białego ani czarnego, wszystko jest rozmazane, nijakie w swojej szaro pastelowości. Nie ma dobra ani zła, wybory są neutralne, nic nie zmieni stanu rzeczy. Szarobłękitne niebo doprasza się o uwagę, spacery i śmiech, których nie mogę mu dać. Ulice są przyjemnie martwe, jedynie gdzieniegdzie pałętają się opuszczone psy. Nie wyglądam dziś wcale, ani brzydko, ani pięknie-po prostu. Reklamy musztardy i kolorowych magazynów zajmują mnie bardziej niż otaczający mnie ludzie. Coś gdzieś mnie trzyma, jestem całkowicie wykluczona z teraźniejszości. Boję się wszystkiego, żeby chwilę później śmiać bez powodu. Nie czuję bólu, odrętwiałam. Tak długo dążyłam do odrętwienia, aż nastąpiło. Wniosek z tego, że wszystko się spełnia, jeśli mocno się tego pragnie, ale teraz trwam w braku emocji i samotnością niekoniecznie z wyboru udaję wyzwoloną. Na imprezach śmieję się najgłośniej, wszystko robię najbardziej intensywnie, byle tylko coś poczuć. Nie rozumiem siebie, przecież odrętwienie jest najlepszym stanem w jaki mogłam wpaść, a jednak wybrzydzam. Moja samotność jest mną, ja jestem samotnością. Jestem nią tak bardzo, że obawiam się wpuścić kogokolwiek. Nikt nie może zajrzeć do środka. Dążę do jednodniowych znajomości, osób, których nie spotkam już nigdy. Boję się, że ktoś odważy się zbliżyć. Prawdą o mnie jest, że zechcę cię jedynie, gdy zaczniesz uciekać, gdy będę wiedzieć, że nie zależy ci na przebijaniu się przez pancerz. Samotność wybrała mnie. Zdarzają się dni, gdy sprawia mi to pewnego rodzaju przykrość, pocieszam się jednak faktem, że nikt nie targa mi włosów, nie przerywa czytania książki, słuchania muzyki, nie zagłusza filmu, czy nie zmienia planów, których przez samotność nie posiadam. Można nauczyć się żyć bez planu, nie czekając na telefon. Nie czekam na nic. Nic nigdzie mnie nie trzyma. Mogę wszystko, jednak nie chcę niczego. Jedyne co czasem czuję, to ból nóg po intensywnych spacerach bez których nie mogę zasnąć.

Po co stać razem, skoro upadniemy samotnie?

Luźne myśli

Bywają dni takie jak wczorajszy, dni gdy włączam nastrojową muzykę, gotuję coś smacznego i relaksuję się w samotności. Robi się milutko, przyjemnie, nawet romantycznie, aż przychodzi mi do głowy, że związki mogą mieć sens. Gdy wpadnę na tak szaloną myśl, zmieniam muzykę, włączam NFS i cieszę się, że nie mam nikogo, kto psułby mi fryzurę. Święty spokój oraz nienaruszona stylizacja są zdecydowanie przyjemniejsze od wymuszonych relacji.

Pogoda mnie nie lubi. Jest ładna, chyba, że chcę gdzieś wyjść. Z drugiej strony brzydka aura również posiada plusy takie jak kawa bądź herbata, koc, film bądź książka w towarzystwie puszczonej na słuchawkach ulubionej muzyki. Prawdą jest, że wszystko ma plusy. Chyba wyrastam na domorosłego Coelho.

Nie mam bladego pojęcia w jaki sposób przezwyciężyć ogarniające mnie lenistwo. Denerwuję się sama na siebie, ale nie jestem w stanie nic zrobić. Może przeczekać ten stan, mając pod ręką regularnie uzupełniane zapasy kawy z mlekiem? Mam w głowie wielką ilość pomysłów, które chcę zrealizować, jednak złapała mnie jesienna niemoc, tym gorsza, że trwa lato.



Leciutka muzyka rozganiająca chmury, jeśli czujesz, że zaraz złapie cię melancholia, koniecznie włącz ;)


poniedziałek, 9 września 2013

x

Martwe dusze wyszły dziś
Jest tak cicho, że można je usłyszeć
Przepełnione światłem nocy
Przezroczyste treścią
Moje największe lęki w jednym miejscu
Razem z wszystkimi nadziejami
Nadzieja umarła
I tylko czasem, gdy ulice małego miasta są puste
Kroczy obok mnie
Szepcąc dawne pragnienia
Wydaje mi się, że widzę ją kątem oka

Martwe dusze lubią nocny deszcz
Miasto jest martwe jak one
Władcy nocy
Panowie deszczu
Przynieśli jesień zbyt szybko
Zrzuciły wszystkie liście
Zalały piwnice
Nie rozumiesz?
Chcą, żebyś do nich dołączył

środa, 4 września 2013

Chłopiec z zaplecza

Miewam humory. Ludzi najbardziej lubię w głębokim tłuszczu bądź zapiekanych w sosie piwnym. Jestem a-wszystko-genna. Mam wywalone na postrzeganie mnie przez świat, jestem ot takim kawałkiem organicznej materii, który słucha dziwnej muzyki, dziwnie się ubiera i co chwilę robi z siebie durnia, choć z drugiej strony, skoro mam w rzyci opinię, może wcale durnia nie robię- nie robię nic. Utrzymuję, że psychicznie jestem bardziej męska niż 90% mężczyzn, których miałam okazję poznać i mimo, że czasem do głosu dochodzi strona żeńska, mimo, że fizycznie faceta nie przypominam (z czego zresztą bardzo się cieszę), nie czuję się Kobietą. Kobieta- matka, kochanka, przyjaciółka, plotkara, zajęta gotowaniem i sprzątaniem, bez nałogów, bez problemów psychicznych, bez dziwnych przelotnych znajomości, słowem aniołek o romantycznym usposobieniu. Interesujący stereotypowy obraz. Nie powiem, żeby był on śmieszny, nie, jest po prostu ciekawy. Skąd wzięło się takie pojmowanie? Nie jestem specem od czegokolwiek, a już tym bardziej od czynników kulturowych, daruję sobie więc pseudonaukowe teorie, zamiast tego po swojemu napiszę coś na ten temat i jego okolice.


Kobieta- boję się odpowiedzialności stojącej za tym słowem, więc na razie pozostaję dziewczyną, albo jeszcze lepiej: chłopcem z zaplecza.

Chłopcy z zaplecza są fajni. Marzenie większości podlotków, zbuntowani, nieprzystosowani, wmawiający sobie, że łamią reguły i wymyślili bunt. Chłopiec z zaplecza musi być chudy, mieć trochę za długie (najlepiej do pasa) według "normalnego" społeczeństwa włosy, chodzić na skróty, traktować odzież jako konieczność, ubierając się w to, co jak najłatwiej zdjąć i oczywiście mieć nałóg. Czym byłby chłopiec z zaplecza bez nałogu? On się nie przystosuje. Będzie pomykać po świecie łamiąc serca i burząc umysły, do momentu, w którym okaże się, że bliżej mu do satyra niż młodzieńca. Wiek nas zweryfikuje.

"Rośnij, ale się nie starzej". Czy na pewno? Boję się, że tak stanie się ze mną. Czas mija, wszystko się zmienia, a ja wciąż pozostaję nieprzystosowanym chłopcem z zaplecza. Nietrzymającym się reguł, wiedzącym już, że to wszystko było, ale nie umiejącym się powstrzymać.Czasem jednak i jego trafi. Na każdego przyjdzie czas, karma naprawdę jest sprawiedliwa. Chłopiec doigra się i długo nie pozbiera, będzie wylizywać rany przez rok, dwa, albo buk wie ile czasu.

Przestaję być chłopcem z zaplecza w momencie, gdy droga do celu bawi mnie bardziej niż cel. To dorosłe podejście-oh,oh- dojrzewam! Wcale nie czas najwyższy. Żyjemy w świecie dorosłych dzieci, którym zdarzyło się mieć dzieci. Stalkowanie odbiera atrakcyjność nawet najfajniejszej dziewczynie, ale mnie to nie dotyczy, ponieważ, uwaga, jestem chłopcem. Chłopiec to wieczna zabawa, fajne laski, nałogi, sporty, najlepsze gry i brak odpowiedzialności. Żeby nie było za różowo, współczuję braku cycków. Bycie chłopcem może podenerwować, gdy okaże się, że cały czas jesteś kumplem wśród kumpli, choć z drugiej strony, strefa przyjaźni jest w porządku (dobra, wycofuję, nie jest).

Dziwnie nazywać chłopcem dziewczynę notorycznie chodzącą w gorsetach i czymkolwiek, co odsłania nogi? Cóż, uczmy się tolerancji. Może ten wygląd ma na celu nic? Jestem chłopcem z zaplecza, mogę ubierać się jakkolwiek i nic ci do tego. Ćwicz wstrzemięźliwość i tolerancję, ale jeśli nie wyjdzie... cóż, nie powiem, żeby mnie to smuciło. Lubię zabawę.

Ech, chłopcy, skończę razem z wami w jakiejś dziwnej, upadłej komunie, ale mam nadzieję, że będzie co wspominać. Mam kompleks narcyza, gdyż będąc chłopcem z zaplecza, właśnie takich najchętniej przygarniam. Przeciwieństwa wcale się nie przyciągają. Przyciągają się osoby mające podobną ilość dziwactw. Czasem ciągnę je na sznurku za sobą. Wybaczcie natręctwo, ale jeśli wam to przeszkadza wystarczy powiedzieć "nie". Nie mówicie? Więc problemu nie ma. Proszę zwracać się do mnie łopatologicznie, prosty ze mnie człowiek.

Fajnie być długowłosym chłopcem w miniówce.