Powered By Blogger

piątek, 21 listopada 2014

Pozdro 660

Przyszedł czas na zabicie kotka. Jest mały, śliczny, ciepły i dający nadzieję, jednak pamiętać należy, że nadzieja ta jest całkowicie abstrakcyjna. Nie wynika absolutnie z niczego. Sama wkładam do głowy niewłaściwe myśli. Oczywiście, że nie znajdą one ujścia w sposób, którego chcę. Pozytywne myślenie, tego typu rzeczy. Jasne, jestem ich zwolenniczką, jednak czy samo pozytywne myślenie może zamienić sytuację z góry przegraną w wygraną? Śmiem wątpić. Z jakiego punktu nie patrzeć, mój mózg chce się przywiązywać. Chce się wiązać. Nie wychodzi mi bycie radosnym singlem. Owszem, lubię być sama, jednak nie znoszę być samotna, a tak czuję się chcąc czegoś, czego nie mam jak dostać. Z jednej strony zawsze jest jakaś szansa, w najbardziej optymistycznych momentach mówię nawet, iż wynosi ona 50% (uda się, albo i nie xD), w tym jednak wypadku nastawiona jestem nad wyraz pesymistycznie, w czym nie pomaga mi brak jakiegokolwiek punktu zaczepienia, mogącego zmienić mój stosunek do sprawy. Mam wsparcie, ale wrodzona głupota nie pozwala mi w pełni go docenić. Mogę działać i się wygłupić, albo nie robić nic i nie mięć możliwości bycia "zhejtowaną", ale wiedząc jednocześnie, że efektem braku działania będzie brak stanu rzeczy.

Za bardzo się przejmuję, mam śmieszny mózg. Po prostu to byłoby takie miłe... a brakuje mi miłych w ten sposób rzeczy. Egoizm czy empatia, a może coś jeszcze innego? Sama już nie wiem.

poniedziałek, 3 listopada 2014

nie

Już nie. Permanentne poczucie winy za czyny niedokonane. Podległość, pełzanie i wykluczenie. Odrzucenie i brak szacunku. Już nie. Brak wytłumaczenia. Już nie. Ile można dawać? Jak bardzo pustą i wysuszoną wydmuszką można się stać, będąc kierowanym szeroko pojętą empatią? Czas pomyśleć o sobie, jednak nie jest to łatwe, gdy dojdzie się do wniosku, że ta droga prowadzi w jedną stronę bez możliwości nawrócenia. Światło po prostu powoli gaśnie. Coś jawi się w kąciku, by za chwilę zniknąć. Coraz ciężej przychodzi radzenie sobie z rzeczywistością. Pojawia się chęć, by przyspieszyć. Docisnąć pedał gazu do oporu, będąc powodowanym głównie nieumiejętnością prowadzenia. Goodbye, blue sky. Utwierdzam się w przekonaniu, że to nie dla mnie. Chcę polecieć, poczuć wolność, siłę. Poczuć, że panuję nad sytuacją. Nigdy więcej nie dostąpić wrażenia przeciekania przez palce. Gdzie ja w ogóle jestem? Co robię? Kim i po co istnieję? Wszystko, co dla mnie cenne, powoli i nieubłaganie umiera. Patrząc na to, wnętrze rozpada mi się na co raz to mniejsze kawałki. W którym momencie uruchomiłam zapalnik, który zaczął ten mały koniec świata? Czyżby nastąpiło to wraz z końcem października pewnego radosnego roku? Gniję. Aż za mocno czuję swój własny smród. W głowie kręci się wielka karuzela. Wydaje mi się, że w tym właśnie momencie pęka ostatnia, najmocniejsza nić. Jedna, nieistotna, niezauważona mistyfikacja.