Powered By Blogger

czwartek, 30 maja 2013

Sehnsucht

Jest najczarniejszą z czerni
Atakuje gdy nikt się jej nie spodziewa
Burzy z trudem zbudowany spokój
Rozdrapuje stare rany
Piękna, czarna
Dzika bestia
Tęsknota

niedziela, 19 maja 2013

Czyżynalia 2013 (piątek, 17 maja)

Szczęśliwym trafem w prościutkim radiowym konkursie dostałam wejściówkę na pierwszy dzień Czyżynaliów, na którą to imprezę miałam zamiar iść, jednak nie mogąc zorganizować znajomych, porzuciłam myśl. Niesłusznie. Darmowy bilet przekonał mnie do wybrania się w piątek na festiwal, której to decyzji nie żałuję.

O 17 jako pierwszy zespół wyszedł na scenę Oberschleisen, mało znany przeze mnie zespół grający dobrą technicznie muzykę w stylu industrial metalu z tekstami utworów napisanymi w języku śląskim. Piosenki miały raczej poważny, metaforyczny i skłaniający do zamyśleń wydźwięk, sam zaś styl grania kojarzył mi się z Rammstein. Swoim koncertem zachęcili mnie do słuchania ich muzyki, nie podobało mi się jednak zachowanie wokalisty, który z widoczną niechęcią podchodził do proszących o wspólne zdjęcia fanów.

Kolejnym zespołem była IRA, której koncert w moim odczuciu nie wywołał żadnych emocji, jednak brzmienie było dopracowane, zespół nie odwalił fuszerki i na pewno zadowolił fanów, do których ja, znając jedynie kilka piosenek się nie zaliczam.

Happysad jest wszędzie, jak swego czasu Acid Drinkers i Kult, ale podczas gdy za ostatnie dwa zespoły jestem skłonna zapłacić, tak koncert znanej "studenckiej" kapeli nie przekonuje mnie. Technicznie wszystko w porządku, były zarówno znane wszystkim hity, jak i utwory, które miałam okazję słyszeć po raz pierwszy, jednak tym, co do mnie nie trafia są słowa piosenek oraz, mimo wszystko, sam rodzaj muzyki. Można posłuchać bez uszczerbku na guście, jednak nie zamierzam zgłębiać twórczości tegoż zespołu. Myślę, że fani byli zadowoleni, ponieważ koncert Happysad trwał około półtorej godziny, a ich utwory zagrane były dobrze, nie odbiegały jakością od nagrań studyjnych, wręcz brzmiały lepiej.

Po godzinie 21 zaczęłam bardzo niecierpliwie oczekiwać gwiazdy wieczoru, czekał mnie jednak koncert brytyjskiej kapeli o nazwie White Lies, o którym to zespole swego czasu słyszałam dość wiele i tyle samo od nich oczekiwałam. Niestety zawiodłam się (choć nie ukrywam, iż mogło być to spowodowane moim niedoinformowaniem). Oprócz jednego, znanego powszechnie przeboju, zespół ten zagrał kilka bardzo stonowanych, wręcz monotonnych i usypiających piosenek. W połowie koncertu przysypiałam wraz z towarzyszami. Publika pod sceną widocznie miała podobne odczucia, gdyż kapela nie została wywołana do bisowania.

W przerwach między koncertami na scenie pojawiał się wodzirej próbujący zabawić publiczność tak wyluzowanymi, że aż sztywnymi odzywkami. Mogę szczerze uznać go za najsłabszy punkt festiwalu.

Punktualnie o 23.30 na scenie pojawił się Sabaton. Zespół odśpiewał największe hity jak "Primo Victoria", czy ulubione przez polską publikę "40:1" oraz "Uprising". Joakim nawiązał świetny kontakt z fanami, dzięki czemu koncert ten stanowił bardzo dobrą zabawę. Sabaton zrobił kawał dobrej roboty, było to dokładnie to czego oczekiwałam i mimo nagłych, niezgodnych z wersją studyjną utworów, zmian tempa, zapewnili wszystkim doskonałą rozrywkę. Warto było czekać na gwiazdę wieczoru.

Organizacja imprezy była niezła, dostarczono dostateczną ilość stanowisk z piwem, bud z jedzeniem oraz toalet, był nawet dystrybutor kawy, rozwiązanie w sam raz dla usypiających podczas koncertu White Lies słuchaczy. Jedynym, do czego realnie mogę się przyczepić było dziwne zestawienie zespołów. Pierwszy wystąpił zespół metalowy, następnie delikatny rock, Happysad (którego nie umiem sklasyfikować), alternatywna kapela oraz ponownie zespół metalowy, co spowodowało, iż wielu ludzi (w tym również i ja) bawiło się pod sceną jedynie na pierwszym i ostatnim koncercie. Był to bardzo dziwny zabieg, który miał najwyraźniej na celu zwiększenie dochodu stoisk pojąco-karmiących. Nie licząc tych niedogodności, impreza była udana i jestem zadowolona, że ostatecznie samotnie się na nią wybrałam. Atmosfera była bardzo przyjemna, jak najbardziej było do kogo się odezwać i wspólnie przeczekać mniej interesujące koncerty w ogródku piwnym. Ludzie zachowywali się spokojnie, nic nie zaburzyło, bądź co bądź, udanej zabawy. Akumulatory zostały skutecznie naładowane ;)

niedziela, 12 maja 2013

Rip Van Winkle i inne opowiadania

Dziś przedstawię jedną z moich ulubionych książek. Jest to zbiór opowiadań, który od momentu dostania przez mamę na 5 urodziny, czytam średnio dwa razy do roku i nigdy nie mam dość. Posiadam wersję wydawnictwa Votum wydaną po raz pierwszy w roku 1992. Niewiele jest dzieł, do których powracanie daje za każdym razem co raz większą przyjemność, ta jednak pozycja zdecydowanie się do nich zalicza. Przy kolejnych podejściach do "Ripa van Winkle'a" odkrywam różne smaczki, na które uprzednio nie zwracałam uwagi, powoli spostrzegam, jak za istotne zaczynam uważać całkowicie inne aspekty niż uprzednio. Zbiór ów fascynuje, nęci, wciąga, jest dla mnie istotną klasyką z gatunku łączących w sobie grozę, ciemną atmosferę oraz przygodę, legend.


Washington Irving to urodzony 3 kwietnia 1783 w Nowym Jorku i zmarły 23 listopada 1859 w Tarrytown, amerykański pisarz i historyk, uznawany za twórcę amerykańskiej prozy romantycznej a także dyplomata. Pracował w legacji USA w Londynie, zaś w latach 1842-46 był pełnomocnym ministrem USA w Hiszpanii.

Czerpiąc z podstaw kulturowych stworzył nowo powstałemu państwu jego własne legendy. Przeniósł na grunt amerykański elementy kultury holenderskiej, co okazało się być trafnym zabiegiem.

W skład posiadanego przeze mnie zbioru wchodzą następujące opowiadania:
-"Rip van Winkle"
-"Legenda o Sennej Kotlinie"
-"Dolph Heyliger"
-"Pirat Kidd"
-"Diabeł i Tom Walker"
-"Filip z Pokanoet"
-"Młodzieńcze przygody Ralpha Ringwooda"
-"Zaczarowana Wyspa"
-"Adalantado Siedmiu Miast".

Do moich ulubionych zaliczają się pierwsze dwa, nie zmienia to jednak faktu, iż cały zbiór jest zdecydowanie warty uwagi, każdy może znaleźć tu coś interesującego.

Każde z opowiadań napisane jest bardzo malowniczym, pobudzającym wyobraźnię językiem doskonale oddającym gęsty, dość ponury i tajemniczy klimat osadzonych w zapomnianych zakątkach kraju dolin, do których mało kto ma odwagę się zapuścić. Niewielkie, słabo zaludnione miasteczka, zrujnowane budynki i żywe charaktery bohaterów stanowią zachęcający do dalszej lektury kontrast. Nieprzeciętni w swej przeciętności mieszkańcy, z nierzadko niemożliwymi do spełnienia pragnieniami, desperacko poszukujący jakichkolwiek rozwiązań swej sytuacji są siłą pociągową owego zbiorku. To za ich sprawą następują niespotykane w świecie i niemożliwe do wyjaśnienia w racjonalny sposób, zjawiska.

Na pewno wielu z Was kojarzy legendę o jeźdźcu bez głowy, więc polecam Wam "Legendę o Sennej Kotlinie", będącą źródłem wielu dalszych interpretacji, zarówno literackich, jak i filmowych (że przytoczę chociażby "Jeźdźca bez głowy" w reżyserii Tima Burtona, który to obraz jest bardzo swobodną impresją na temat powyższego opowiadania). Mimo nazwania zbioru tytułem opowiadania o Ripie Van Winkle, to właśnie "Legenda o Sennej Kotlinie" jest najbardziej znanym elementem twórczości Washingtona Irvinga. Sam zaś "Rip Van Winkle" to pasjonujące opowiadanie o znudzonym swym życiem mieszkańcu zagubionej pomiędzy górami (jakże by inaczej) osady, który w wyniku spotkania grupy mężczyzn i skosztowania tajemniczego trunku zapada w długi, wieloletni sen, po którym nic nie jest już takie jak uprzednio.

Gęstniejąca ze strony na stronę atmosfera, iście senne tło wydarzeń oraz dobrze dobrany, gawędziarki język, sprawiają, że zbiór ten jest godny polecenia szczególnie dla miłośników tajemnic oraz dzieł Edgara Allana Poe (wnoszę po sobie samej, gdzie z kolei zainteresowanie Poem zaczęło się od Irvinga). Zachęcam do przeczytania jeśli nie całego zbioru, to przynajmniej jednego zawartego w nim opowiadania, ponieważ nie będzie to czas stracony.


czwartek, 9 maja 2013

Pachnidło. Historia pewnego mordercy.

Większość z Was zapewne widziała film pod tym tytułem, jednak czy pokusiliście się przeczytać, będącą jego pierwowzorem powieść? Jeśli nie, zachęcam do przeczytania poniższej recenzji, a jeśli Was zainteresuje, również do sięgnięcia po ową książkę.

Patrick Süskind to urodzony 26 marca 1949 roku w Ambach niemiecki pisarz oraz autor scenariuszy. Studiował historię na Uniwersytecie w Monachium oraz Aix-en-Provence, obecnie mieszka w Monachium i Paryżu.
Wydane w 1985 roku "Pachnidło" jest najgłośniejszą z jego powieści, która to książka została zekranizowana w 2006 roku przez Toma Tykwera po nabyciu praw wyłączności przez wytwórnię Constantin Film. Miałam to szczęście, że dane mi było przeczytać powieść zanim dowiedziałam się o istnieniu filmu, dzięki czemu mogłam porównać własną wizję z wizją reżysera. Konfrontacja ta wypadła całkiem korzystnie dla wersji filmowej, tu jednak przedstawię jedynie oryginał.

„W epoce, o której mowa, miasta wypełniał wprost niewyobrażalny dla nas, ludzi nowoczesnych, smród. Ulice śmierdziały łajnem, podwórza śmierdziały uryną, klatki schodowe śmierdziały przegniłym drewnem i odchodami szczurów, kuchnie - skisłą kapustą i baranim łojem; w nie wietrzonych izbach śmierdziało zastarzałym kurzem, w sypialniach - nieświeżymi prześcieradłami, zawilgłymi pierzynami i ostrym, słodkawym odorem nocników. Z kominów buchał smród siarki, z garbarni smród żrących ługów, z rzeźni smród zakrzepłej krwi. Ludzie śmierdzieli potem i nie praną garderobą; z ust cuchnęło im zepsutymi zębami, z żołądków odbijało im się cebulą, a ich ciała, jeżeli nie były już całkiem młodzieńcze, wydzielały woń starego sera, skwaśniałego mleka i obrzękłych, zrakowaciałych tkanek. Śmierdziało od rzeki, śmierdziało na placach, śmierdziało w kościołach, śmierdziało pod mostami i w pałacach. Chłop śmierdział tak samo jak kapłan, czeladnik tak samo jak majstrowa, śmierdziała cała szlachta, ba - nawet król śmierdział, śmierdział jak drapieżne zwierzę, a królowa śmierdziała jak stara koza, latem i zimą (...). I, rzecz jasna, najbardziej śmierdziało w Paryżu (...).”

"Pachnidło" opowiada o Janie Baptyście Grenouille, przypadkowym dziecku francuskiej handlarki rybami. Nieprzyjemny fizycznie chłopiec jest obdarzony nadzwyczajnym, wręcz zwierzęcym węchem, który to zmysł stanowi dla niego główny sposób poznawania świata. Bohater początkowo zostaje pomocnikiem grabarza, szybko jednak znajduje posadę jako czeladnik perfumiarski. Poznawanie tajemnic tworzenia perfum sprawia Janowi wiele przyjemności, zaś dzięki swemu wyczulonemu węchowi potrafi on komponować pięknie dograne zapachy, w miarę upływu czasu coraz bardziej marząc o stworzeniu zapachu idealnego- zapachu skóry dziewicy. To perwersyjne pragnienie doprowadza głównego bohatera do szeregu wyjątkowo okrutnych morderstw. Geniusz zapachów staje się zbrodniarzem.


„Zdecydował się na życie z czystej przekory i z czystej złośliwości.” 


W burzliwym tle rozgrywa się wiele wydarzeń, które jednak pominę, ponieważ główna intryga jest wystarczająco intensywnym tematem. Powieść napisana jest doskonale, trzyma w napięciu od pierwszej aż do ostatniej strony. Książka ta należy do rzeczy od których nie sposób się oderwać. Pięknie skomponowany thriller z elementami dramatu zapewnia rozrywkę na kilka godzin, jednak ze względu na główny wątek, prowokuje również do rozmyślań. Iście fascynująca powieść, którą ciężko jednoznacznie sklasyfikować, zdecydowanie warta przeczytania. Jej wartka akcja nie zawiedzie żadnego czytelnika, zaś osoby, które widziały film w paru miejscach czeka niemałe zaskoczenie. Osobiście uważam książkowe zakończenie za lepsze, jednak tak już u mnie zazwyczaj jest, każdy może sądzić inaczej. 

Szczerze polecam powyższą powieść, która napisana jest tak dynamicznie, iż nie sposób to ująć w długiej recenzji, w związku z czym już kończę i jeszcze raz zachęcam do pasjonującej lektury.






sobota, 4 maja 2013

Przyjaźń?

Czy to jest przyjaźń?

-W piątek mam urodziny, wpadnij na tort i drinka.
-(przyjaciel I) Bardzo chętnie, ale bilety tramwajowe podrożały, a ja nie mam pieniędzy (1 pełny bilet-3,8 zł)
-(przyjaciel II) Piątek... wiesz, w piątek gram na komputerze.

Kiepski żart? Nie, to w pełni prawdziwe odpowiedzi na zaproszenie. Są tak dobre, że aż niemożliwe do wymyślenia przeze mnie.

-(przyjaciel jakikolwiek) Potrzebuję czyjegoś towarzystwa, możesz mnie odwiedzić?
-Czemu nie?
...
-Wpadniesz do mnie? Muszę się z kimś zobaczyć.
-(przyjaciel jakikolwiek) Dziś jest beznadziejna pogoda, rozumiesz, że nie chce mi się iść na przystanek.


10 przystanków to ilość przewyższająca kompetencje przeciętnego przyjaciela, tu potrzeba turbodymoprzyjaciela. Właściwie, komu normalnemu chciałoby się jechać 20 minut tramwajem (opcjonalnie autobusem) gdy na zewnątrz pada bądź grzeje? Takie rzeczy tylko u przyjaciół.

-Może zajrzysz na pizzę, piwo i spacer (cokolowiek)?
-Nie, dzięki, dziś nie wychodzę z domu.
(parę godzin później)
-U osoby takiej a takiej było bardzo miło, jedliśmy pizzę, piliśmy piwo, spacerowaliśmy.
-Myślałam, że dziś nie wychodzisz z domu?
-Rozumiesz, do ciebie trzeba dojechać a osoba taka a taka mieszka blisko, więc wiesz...

...czy to jest kochanie?