Powered By Blogger

wtorek, 26 maja 2015

Liczby pierwsze.

To samo. Z dnia na dzień jesteśmy coraz bardziej zatomizowani. Robimy wszystko, by wyzbyć się samotności. Stosujemy różnego rodzaju zagłuszacze. Wmawiamy sobie, że jest dobrze, podczas gdy naprawdę coś krzyczy. Coś, nieużywane tak dawno, że aż już pozbawione nazwy. Nowa praca, książka, kierunek studiów, fryzura. Wieczna zmiana. Po którejś próbie wychodzi na jaw oczywistość.

Tkwienie w stanie (niby) niepożądanym, powoduje umacnianie się w poczuciu bycia lepszym. Cierpienie uszlachetnia, jestem więc nadczłowiekiem. Wybijam się ponad pospólstwo, ponieważ nikt nie jest w stanie mnie w pełni zrozumieć. Łechtanie ego.

Ponad to, jedynie samotność nie wymaga kompromisów. Doskonale egotyczny, uświęcony przez opinię publiczną, stan. Tłumaczymy więc swój egoizm szlachetnością i cierpieniem.

Szanse są tak bardzo niepożądane, że aż przez nas odpychane; przecież każde działanie skazane jest na porażkę, której można uniknąć jedynie poprzez brak takowego. Robimy z siebie ofiary losu, podczas gdy w rzeczywistości jesteśmy rozpieszczonymi, dwudziestoletnimi dziećmi. Prawda wyzwala, co jednak, jeśli nie chcemy się wyzwolić?

Nasz stan jest uświęcony, niemal mistyczny. Niech cały świat wie, że cierpię. Niech wszyscy wiedzą, że jestem lepszy/a.

Wiesz jak szalone ilości ludzi można poderwać na smutek? Jeśli nie masz powodzenia, polecam użycie w miejscu publicznym miny zrozpaczonego dziecka. Wszyscy zechcą się tobą opiekować.

Ludzie lecą na problemy. Czują się silniejsi, wiedząc, że z czymś radzą sobie lepiej, niż inni. Handel wymienny. Ty dajesz swój zakiszony smutek, by ktoś dał ci swoją siłę. Niezły deal, tym razem zaruchasz.

Szczęście wymaga kompromisów, smutek nie. Wybór jest prosty.