Powered By Blogger

piątek, 12 lipca 2013

Dość odważny i trochę wulgarny post. Wrażliwcy, nie czytajcie.

Nie będzie żadnym novum, jeśli powiem, że żadna miłość nie jest warta prób samobójczych. Tak samo jak żadna miłość nie jest warta poniżania się, udawania psa, stawiania siebie w roli podnóżka. Z perspektywy czasu i nowych możliwości widzę coraz więcej elementów z mojej przeszłości, które, często źle ustawione przeze mnie, doprowadziły do niezbyt przyjemnych sytuacji. Seks stał się nieudolnym sposobem zatrzymania kogoś przy sobie, sposobem, dodajmy, niedziałającym, przy czym nie przynosił on żadnej, nawet najmniejszej przyjemności, ponieważ cały czas okupiony był obawą przed opuszczeniem. Ba, to właśnie wtedy czułam się najbardziej samotna. Wiedząc, że osoba, którą kochałam chce jedynie mojego ciała, czułam, że nic z tego nie będzie, jednak złudzeniami szaleńca brnęłam dalej, mocniej, głębiej. Problemy mnie- ludzkiej poduszki, były nieistotne dopóki okres pojawiał się regularnie. Obietnicą, na którą mogłam liczyć była wycieczka za zachodnią granicę w celu przywrócenia mojemu ciału sprawności technicznej. Bolało, gdy mnie, skrajnie monogamiczną osobę, z pełnym przekonaniem nazywano kurwą. Nie oczekiwałam przeprosin. Uważałam, że tak ma być. Wydawało mi się, że wszystko jest dobrze. Faktu tego nie zmieniały nawet opinie bliskich mi osób, które z boku widziały więcej i lepiej, niż ja z bliska. Byłam zaślepiona i wmawiałam sobie, że to jest to. Chciałam dążyć do szczęśliwego zakończenia. Nie dawał mi do myślenia fakt, iż znajomi obiektu moich uczuć nie mieli mnie znać, a każdy nowy rok miałam witać w towarzystwie seriali. Uważałam, że w porządku jest wyganianie mnie przed 21, żebym przypadkiem nie została na noc. Cudownym był brak funduszy na bilet komunikacji miejskiej, gdy cierpiałam na chroniczną bezsenność i desperacko pragnęłam obecności, o którą zresztą prosiłam. Zaczęłam powoli, ale regularnie niszczyć swoje ciało w nadziei, że przestanę być ciałem, a zacznę być godnym uczuć człowiekiem. Żaden, ale to żaden sposób nie działał. Bolało jeszcze gorzej niż poprzednio. Zeszmaciłam się, żeby stać się godną opinii o sobie samej. W grudniu wmawiałam sobie, że tym razem na pewno zechce się ze mną spotkać, wyciągnąć na większą imprezę, czy po prostu posiedzieć. Oczywiście tak nie było. W końcu czego może się spodziewać fuck-friend, jak nie bycia jedynie fuck-friendem? I nie, nie jest dla mnie prawdziwą przyjaźnią stan, gdy dzwoni się jedynie, wiedząc, że ktoś będzie w okolicy, nie proponując, nie przyjeżdżając, bo szkoda pieniędzy i czasu. Nie jest przyjaźnią stan, gdy jedyna wizyta u przyjaciółki poprzedzona jest setką telefonów oraz podobną ilością smsów z jej strony, a jej problemy nazwane głupotami. Wciąż trwa, pewnie zawsze będzie gdzieś we mnie siedzieć uczucie do tego człowieka, jednak najwyższy czas otrząsnąć się, zrozumieć, że to było chore, dać sobie czas, spokój i pogodnie patrzeć w dobrą przyszłość.


Skończyło się co najmniej rok temu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Co o tym sądzisz?